Po tragedii na Nanga Parbat i przeczytaniu wielu komentarzy, po dyskusjach z przyjaciółmi dochodzę do wniosku, że mit bohaterskiej śmierci „za sprawę”, czymkolwiek ta sprawa jest, ma się ciągle dobrze w naszym narodowym charakterze. Żyjemy tyle lat w wolnym kraju, a etos ofiary okoliczności czy wroga, która poświęca życie w imię… no właśnie czego?… fałszywie pojmowanego bohaterstwa, honoru, beznadziejnej walki do końca, tkwi przedziwnie w głębinach naszej polskiej duszy. No i wychodzi przy okazji takich dramatów, jak ten na Nanga Parbat, ale widoczny jest też ciągle w naszej szarej codzienności.
Mam głębokie przeświadczenie, że wielu komentujących byłoby bardziej zadowolonych, gdyby mogli czcić martwego Adama Bieleckiego ginącego w czasie beznadziejnej walki o życie Tomasza Mackiewicza, niż jest ucieszonych uratowaniem życia Francuzki (!) i ratowników, którzy bezpiecznie wrócili na dół. Bo dobry bohater to martwy bohater. Nic już nie powie, nie zburzy naszej jedynej słusznej interpretacji. Żywi bohaterowie mocno tracą na wartości, bo zachowują się nie zawsze zgodnie z naszymi oczekiwaniami, nie są bez skazy, słowem – są po prostu żywymi ludźmi. A życia, we wszystkich jego przejawach – mimo wielu wielkich słów – w naszym kraju ciągle się nie ceni. Jesteśmy narodem cierpiętników, smutasów, zwróconych w stronę celebrowania klęsk, tragedii, śmierci. I dochodzę do wniosku, że tak jest po prostu łatwiej. Jak to powiedział mój przyjaciel: „Łatwiej nam cierpieć za miliony niż kochać siebie nawzajem”.
Jak to łatwiej? – pewnie wiele osób się oburzy. Tak, łatwiej, bo to karmi nasze ego, daje wygraną w konkursie na największe nieszczęście, krzywdę, pokazuje jaką głębię ma nasza udręczona dusza, jakie brzemię dźwigamy, w nieszczęściu upatrujemy jakiejś dziwnej przyjemności, masochistycznie taplamy się w błotku uciemiężenia. No i takie to wzniosłe… A radość, optymizm – takie są infantylne, lekkie, niepoważne… Na pytanie, co u ciebie, uśmiechnij się i odpowiedz, że świetnie, że cieszysz się życiem i zobacz minę rozmówcy, zrozumiesz wtedy co mam na myśli.
A to właśnie radość – paradoksalnie – wymaga mądrości, wyściubienia nosa poza własne ego, wyzwolenia z narodowych wzorców, uporania się z dołującymi myślami, wymaga cofnięcia się do niewinności dziecka, wyrzucenia z głowy nabytych przekonań, słowem – wymaga akceptacji życia, które jest cudem. Każdy nasz oddech, który „robi się” sam, bez naszej świadomości, połączenie z przyrodą, każde spojrzenie w oczy drugiego człowieka, bliskość, miłość są cudem. To, co tworzy człowiek, muzyka, sztuka jest cudem. To, że mogę tańczyć, śpiewać, przytulać, widzieć, czytać jest cudem. To nasze życie tu na ziemi jest mgnieniem oka wieczności, tylko przez chwilę możemy wykorzystać nasze ciało i naszą obecność tu do tych wszystkich cudownych rzeczy, do których jest stworzone, więc celebrujmy je! Jeśli nie umiemy, podpatrujmy inne nacje, które to umieją, południowe narody na przykład, które śpiewają, tańczą na ulicach, celebrują spotkania z innymi, wspólne posiłki, czczą życie po prostu. Uszanujmy śmierć, bo jest częścią życia, ale nie stawiajmy jej ciągle na piedestale, bo to życie jest najwyższą wartością – właśnie w obliczu śmierci. My Polacy odmieniamy słowo Bóg przez wszystkie przypadki, dlaczego więc nie szanujemy tego co nam daje i co jest bezcenne?
Łatwiej też nienawidzić niż kochać, bo wtedy my jesteśmy zawsze niewinni, jesteśmy ofiarą, to ONI są winni wszystkim naszym nieszczęściom. A to miłość znowu wymaga wyjścia poza ego, poza swoje złości, krzywdy, narzekania. Wymaga prawdziwego WIDZENIA, dostrzegania tego co wokół – staruszki, która prosi o odwiezienie wózka przed sklepem za 2 złote, samotnego sąsiada, bezdomnego, słowem – wymaga zobaczenia drugiego człowieka naprawdę, bez oceny, z szacunkiem, że nic o nim nie wiem, nie znam jego drogi życiowej, nie mogę więc po prostu wiedzieć lepiej, co powinien zrobić. Pouczanie bierze się z ego, z pychy, z wywyższania się. Jakie masz prawo siedząc w fotelu oceniać, czy ktoś ma narażać swoje życie, które zresztą i tak bardzo narażał, żeby stracić je w najprawdopodobniej beznadziejnej sprawie? Myślę, że to właśnie ta decyzja wymagała ogromnej odwagi od Adama Bieleckiego. Bo wybór życia jako „kochanie bliźniego jak siebie samego”, miłość i szacunek dla siebie jako źródło szacunku i miłości dla innych jest ciągle w naszym kraju skazane na potępienie. Podobnie jak radość w sercu jako źródło radości, którym możemy dzielić się z innymi.
I na koniec piękny cytat ojca Leona , Benedyktyna z Tyńca, specjalnie dla nas Polaków: „Z gębą jak cmentarz świata nie zbawisz”
Asia,
Bardzo mądrze napisane! Zgadzam się (niestety) w 100%. Chociaż głęboko wierzę, że pomimo tego naszego „narodowego charakteru” jest wśród nas rosnąca w siłę mniejszość ludzi ze swoimi pasjami rozumiejących tych, którzy żyją po to by je realizować. Hejterzy to zakompleksione ofiary swojego szarego i ponurego życia. Oni tak naprawdę zazdroszczą pasjonatom pokroju Bieleckiego czy Mackiewicza. A ofiary zasługują jedynie na litość. Tyle, że – jak fajnie napisał Walkiewicz – „litość dostaje się za darmo, a na zazdrość trzeba sobie solidnie zapracować”
Marek
To piękne! Więc pracujmy na zazdrość 🙂
Trafiłam trochę przypadkiem, ale po przeczytaniu postanowiłam nieco przekornie – napisać. Nie śledziłam wszystkiego w mediach dokładnie po tragedii na Nanga. Zastała mnie na wyjeździe w górki, po raz pierwszy od lat. Od lat – bo opiekowałam się odchodzącymi rodzicami – teraz już tylko Mamą. Lekko mi nie jest mówiąc oględnie. I nieraz klnę, nieraz płaczę, żalę przyjaciołom oraz prowadzę autocoaching – by nie zwariować czasem. Oni, żyli razem długo – bo 69 lat i 3 dni w małżeństwie – naprawdę kochającym się małżeństwie. Sprzeczającym się czasem, negocjującym ale stojącym wzajemnie murem za sobą. Nie byli bogaci, choć dorabiali się. Przeszli: On więzienia niemieckie, Ona roboty w Niemczech. Była nas trójka dzieci, bracia dużo starsi zaznali biedy, gdy brakowało na chleb i margarynę. Ale niemal całe życie celebrowali spotkania ze znajomymi i rodziną. Gdy ja jako już nastolatka – sama – nauczyłam się grać na gitarze (bo na pianino nie chciano mnie posłać z przyczyn finansowych, jeden z braci zawalił ->chodził, płacili – i porzucił w końcu wymarzone skrzypce) – to praktycznie każda impreza odbywała się ze śpiewami a wiele było tańczących. Zresztą śpiewy były i wcześniej. Młodzi Rodzice i ich rówieśnicy dużo śpiewali. Dołączali do nas sąsiedzi. Piszę to by uświadomić, że nic prawie nie jest, ani czarne, ani białe. Komunia mojej córki, odbyła się bez grama alkoholu, a tańce były takie, że stara kamienica przypłaciła to pęknięciami. Polacy potrafią się bawić. Ale Ci sami ludzie – gdy przysiądziesz – potrafią się żalić bo szukają pomocy. A potem mówią będzie dobrze. Trzeba w to wierzyć. Polacy nie zrzędzą bardziej niż inni. Choć niejednokrotnie mieli ciężej, bo trudno się bawić gdy nie wiesz komu to się nie spodoba (zaborcy, kapusiowi, ograniczonemu partyjniakowi itp.) PS. Na dzisiejszych zabawach gramy angielskie hity, nie każdy to zaśpiewa a śpiew zawsze łączył ludzi, tak jak i wspólne idee czy działania. Joanna nie jesteśmy tacy źli. Ale jak bawić się z kimś, z kim walczysz o posadę – to może być tylko fałszywe. A że media rozdmuchały sprawę Nanga? No cóż tak działają korporacje medialne – w naszym kraju działają 2: niemiecka i chyba francuska. Sensacja sprzedaje się lepiej. Gdy rozmawiałam z prywatnymi osobami (nie wspinaczami)- nikt, dosłownie nikt nie wyrażał opinii negatywnych. Każdy uważał że skoro tam się nie było – trudno wyrokować. I weźmy to pod uwagę. Mamy swoją historię, która lekka nie jest – ale jesteśmy tacy jak nas wychowują, jesteśmy tacy jak chcemy być, jesteśmy tacy jak pracujemy nad sobą – a w tym na pewno nie jesteśmy źli….Pozdrawiam kochanych Polaków w każdym wieku…. – mimo wszystkich złych rzeczy które w życiu mnie spotkały. Dodam że kilkukrotnie od młodszych osób, wyznających zasady „życie to dżungla” a fair play zostawię sobie na potem gdy już będę odcinać kupony od pracy. Nieraz spotkałam się z mentalnością Kalego: jak Kali ukraść krowę to dobrze, jak Kalemu ukraść to źle. Dodam też, że sadząc z opowiadań te same osoby potrafią się nieźle bawić i cieszyć (cokolwiek to dla nich znaczy) – w swoim rówieśniczym gronie (co jednocześnie – nie przeszkadza osobom z tego grona robić świństwa w imię walki o swój byt).
Reasumując : to nie dopiero teraz Polacy uczą się radości. To zależy od ludzi. Moim skromnym zdaniem tylko nie wzorujmy się na amerykańskim smile, mamy swoich uśmiechniętych protoplastów.
Chyba chodzi Ci o Jacka Walkiewicza – no uważam, że facet ma fajne motywujące wystąpienia. Zgadzam się z nim co do zazdrości. Ale nadal nie zgadzam się z „narodowym charakterem” Polaka. Co to za bzdura. Nigdy nie byłam w tym znaczeniu zazdrosna – zazdrościć i ..nic nie robić od siebie. Nie tak miałam w rodzinie, nie takich mam przyjaciół – choć oczywiście widuję to obok siebie, bo ludzie są różni.
Wszędzie są ludzie i ludziska. Czy Amerykanie czy Hiszpanie spijają sobie z dziobków? Nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy gorsi czy lepsi. Róbmy swoje by było dobrze, by prawo było równe dla wszystkich i w teorii i w praktyce. Wtedy ludzie zajmą się zarabianiem i korzystaniem z pieniędzy. Znam młodych ludzi, którzy maja w nosie nasz patriotyzm, bo im już „teraz jest dobrze”. Ale wielu z nas jeszcze nie. Czy naprawdę tak ciężko zrozumieć, że gdy ryzykowało się zdrowiem czy wykształceniem strajkując? Wierząc w sprawiedliwy podział dóbr jak się bazie dobrze pracowało? A potem „załapali się ” nie Ci co najwięcej ryzykowali tylko Ci co stali w drugim szeregu tylko dlatego że wiedzy mieli mniej? To i marudzenie czasem się zdarzy. Ale kto dal możliwości ? Ci co może teraz marudzą i narzekają. A Ty Szanowne Młodsze Pokolenie nie narzekaj na to Starsze – tylko rób cos TERAZ dla przyszłego – by Polak na polskiej ziemi czul się i u siebie, i jak najlepiej. By nie miał potrzeby narzekać. A idealnie nie będzie nigdy…Bo takie jest życie.
Zgadzam się. Nie zabijaj odnosi się do siebie samego co najmniej w takim samym stopniu jak do innych. Brawo Aśka, takich głosów trzeba.
Dziękuję 🙂