Ten tekst rodził mi się w głowie już od jakiegoś czasu, jak obserwowałam komentarze po wystąpieniu Madonny czy pod tekstami kobiet nawołujących do kobiecej solidarności, ale dopiero teraz wylał się na papier. Teraz – po tym całym hejcie, i to głównie ze strony innych kobiet, na Melanie Trump. Po tych wszystkich niewybrednych komentarzach, w jaki sposób doszła do miejsca w którym jest, po tych wszystkich ocenach – jaka to jest głupia/płytka/fałszywa/interesowna itp. itd. …
I tak sobie myślę – dlaczego to nas – kobiety – tak poruszyło? Dlaczego tak obeszło nas to, czy żona prezydenta dalekiego kraju uśmiecha się lub nie, doszła do swojej pozycji przez łóżko czy inaczej, jest ofiarą przemocy domowej czy głupią płytką pindą? I dochodzę do wniosku, że ona po prostu jest jakoś nam wszystkim bliska. Tak, pewnie się teraz obruszycie – ta pusta lala, nam wspaniałym samodzielnym kobietom bliska?? Więc zapytam – czy nigdy nie zaśmiałyście się z prymitywnego seksistowskiego dowcipu, żeby nie wyjść na „nienowoczesną”? Ile razy nie zareagowałyście, gdy facet w towarzystwie poniżał własną żonę albo co gorsza – Wy byłyście tą żoną? Takimi niewybrednymi żarcikami, że taka niemota, co to nawet porządku w domu i w lodówce nie ma, a na zewnątrz bizneswomen udaje? Ile razy oceniłyście obcą albo znajomą kobietę, że „nie dziwne, że ją zdradził, bo taka gruba, flejowata, głupia…” albo „sama się prosiła, tak go prowokowała, aż oberwała”? Albo po prostu na każdym kroku szufladkujecie inną kobietę – jak się ubiera, jaką jest żoną czy matką, czy aby nie za głośno się śmieje?
Melanie jest nam bliska, bo siedzimy wszystkie w tym samym bagienku daleko posuniętych kompromisów, przesuwania granic swojej godności, godzenia się na rzeczy, na które godzić się nie wolno. W bagienku niepozwalania sobie i innym na wolność, swobodę wyrażania siebie i własną drogę – od ubioru i sposobu prowadzenia domu poczynając, a na wyborach drogi życiowej , duchowej i zawodowej kończąc. A jak się siedzi w bagnie to można tylko obrzucać błotem innych, bo tylko nieliczne z nas dadzą radę się wydostać. A wtedy – biada im! Dopiero będziemy rzucać w górę kulami i małymi kuleczkami błota, żeby tylko cokolwiek je dosięgło i uwalało. Że zimna suka i egoistka, myśli o sobie, a nie o dzieciach i mężu, idzie po trupach do celu, albo i przez łóżko. A jak szczęśliwa w domu z dziećmi – głupia kura domowa, bez ambicji, o czym ten mąż z nią rozmawia??
Toksyczność kobiecego klubu cioć „dobra rada” i „ja wiem lepiej” odczułam na własnej skórze kilkanaście lat temu. Straciłam w wypadku samochodowym synka. Jest to sytuacja tak traumatyczna, tak bardzo nie do uniesienia, że – teraz oczywiście tak myślę z perspektywy czasu – będąc przy osobie, która to przeżyła, możemy tylko i aż być po prostu przy niej. Być z pokorą, bo nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić co przeżywa, gdzie przebywa, w jakich potwornych rejonach swojej psychiki i rozpaczy. Część ludzi się wtedy odsuwa, bo nie wie jak się zachować, co jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo kto nas tego uczy? Część właśnie po prostu blisko jest, bez komentarzy, że „dobrze, że masz jeszcze drugie dziecko”, „no weź się już w garść, to za długo (dla kogo??) trwa”, „czas leczy rany”. Ale tych jest niewielu, bo to bardzo trudne.
Dlaczego tu o tym piszę? Bo jest też grupa tych, co wiedzą lepiej, jak mam cierpieć i jak przeżywać moją żałobę. I – niestety – jakoś głównie są to kobiety, chyba żaden mężczyzna nie odważył się wtedy wypowiadać na ten temat. Wychodzi z domu, do ludzi – to za wcześnie, bez serca. Śmieje się – ale szybko zapomniała. Ubiera się, maluje zamiast chodzić w pokutnym worku, bo może sama zawiniła na drodze – pusta, bez uczuć. Takie komentarze docierały wtedy do mnie, często nie w oczy, aż tak odważne nie jesteśmy, ale za plecami? Wszystko dozwolone.
Nawet w tak strasznym, traumatycznym momencie mamy czelność oceniać drugiego człowieka. Widzimy obraz i już wiemy, co on czuje, co przeżywa. Jak trzeba być butnym i ograniczonym, że w ogóle ośmielić się komentować taką sytuację? Jaki brak pokory trzeba w sobie mieć, żeby wyobrażać sobie, że wiemy co ten ktoś przeżywa, o czym myśli? Może kobieta wychodzi do ludzi, bo szuka ratunku, bo boi się, że sobie coś zrobi sama w domu? Może śmieje się, bo szuka zaczepienia w normalnym życiu, które toczy się dalej, może szuka promyczka nadziei, który pomoże przetrwać ten dzień, chociaż do wieczora? Może ubiera się w kolory, żeby pokazać drugiemu dziecku – jestem, żyję, a może żeby zmusić się do wstania rano z łóżka?
Czytałam książki i rozmawiałam Dagmarą Skalską (od Projektu Egoistka), która miała podobne doświadczenia po śmierci męża, że się maluje, że się śmieje, że nie zamknęła się w domu w rozpaczy, tylko wybrała inną drogę radzenia sobie z żałobą. Takie sytuacje są naszą rzeczywistością, tak się okrutnie oceniamy, tak się w gruncie rzeczy nienawidzimy.
Przypomniało mi się to wszystko teraz, gdy czytam te niewybredne żarty, jak to Melanie zbierze w domu łomot albo jak będzie musiała postarać się w łóżku, żeby udobruchać pana i władcę. Co my możemy wiedzieć o życiu drugiego człowieka? Jakim prawem je oceniamy? A może tak naprawdę jest, naprawdę jest ofiarą przemocy? Patrząc jakim człowiekiem jest Trump, jest to bardzo prawdopodobne. Tak Was śmieszy przemoc? Dlatego, że odbywa się w pałacu a nie w zapyziałym mieszkanku w blokowisku? Czy jest wtedy inna?
Witajcie w Klubie Melanie, witajcie w kobiecym piekle oceniania, pouczania i piętnowania. A już kobieta na świeczniku jest cudownym obiektem do bicia. Taka ładnie ubrana, ma kasę… Nasze czujne oko wypatrzy każde uchybienie w zachowaniu, ubiorze, dostrzeże ślady operacji plastycznych, uzależnienia od męża/alkoholu/diet, nawet od przemocy – że się godzi na to, że sama chciała. I rechoczemy z wyższością. Wszystko jest wodą na nasz młyn.
Tak Siostry, dopóki nie zobaczymy, że same sobie to robimy, nie jacyś oni, dopóki nie będziemy współodczuwać z innymi kobietami – i tymi, którym się lepiej powiodło, i tymi, które mają gorzej, dopóki nie zrozumiemy, że jesteśmy takie same, choć różne, dopóty świat się nie zmieni.
Artykuł ukazał się także na portalu Sukces Pisany Szminką w 2017 r.
Aśku, aż mam Cię ochotę uściskać. I tak po prostu, ale i za ten tekst
wczoraj przegłądałam nagrania z kanału Kamili… resztę nie trudno odgadnąć 😉
Niniejszym: mocno ściskam. Kibicuję!
Bardzo Ci dziękuję! Cóż za spotkanie po latach 🙂 zapraszam też na moje transmisje na żywo na FB, wtedy będzie prawie jakbyśmy się spotkały 🙂 🙂
Bardzo mądry wpis. Niedawno trafiłam na Pani bloga i profil na fb. Dziękuję za to, że szczerze, autentycznie dzieli się Pani swoimi przemyśleniami. Nam kobietom trzeba towarzystwa odważnych kobiet, takich jak Pani, które potrafią nazwać sprawy takimi jakimi są. A te wszystkie ciocie dobre rady i pseudo-przyjaciółki to mam niekiedy ochotę wystrzelić w kosmos, najlepiej jedną rakietą. Niech sobie z góry popatrzą na świat i nabiorą dystansu. Sama doświadczyłam po utracie pracy, była to dla mnie trauma- pozbieraj się, ile można rozpaczać, nie za bardzo się przejmujesz? jesteś przewrażliwiona itp. Mówiły to moje koleżanki, które w życiu nie doświadczyły podobnej sytuacji. Takie były mądre i „wspierające”. Na szczeście znalazłam siłę w sobie.
Pięknie dziękuję za ten komentarz 🙂 Tak, nie umiemy rozmawiać i często oceniamy, umniejszamy, radzimy, nawet bezwiednie – bo tak rozmawiały nasze matki i babcie. Warto się na tym łapać, bo wszystkie mamy tu na koncie różne wpadki… Warto o tym rozmawiać i być uważną także na siebie. Gratuluję!